Kolejny punkt : Mombassa. Wszystko zaczyna się od początku, znowu nie wiemy co, nie wiemy gdzie , jak i za ile.
Jakoś udaje się nam kupić bilety na autobus z Nairobi do Mombasy i ruszamy w całodzienną podróż. Pewnie się powtarzam ale musze to napisać, jazda samochodem po kenijskich drogach to niemały wyczyn. Nie wiem jakim cudem uniknęliśmy zawału serca
Mombasa to niesamowity miks wpływów europejskich: portugalskich i angielskich, arabskich i chińskich. To tak jakby zmiksować ze sobą przeróżne składniki, nie dbając zbytnio o proporcje i dodać do smaku mnóstwo przypraw z całego Świata. Powstanie potrawa pikantna, kwaśna, gorzkawa i słodka jednocześnie – taka właśnie jest Mombasa. Trzeci port Afryki i drugie co do wielkości miasto w Kenii.
Miasteczko leży na niewielkiej wyspie koralowej. Od południa można się z niej wydostać tylko promem. Jeden z widoków, który zapamiętam pewnie na zawsze to właśnie przeprawa promowa w Mombasie. Oj Kochani i co do promu to to dopiero było przeżycie. Setki ludzi, którzy jednocześnie chcą się dostać na pokład, ustawionych w boksach, z których po otwarciu wylewają się jak fala wody. Setki różnych twarzy, setki kolorów i ta cholerna chęć wmieszania w tłum i poczucia na własnej skórze jak to jest. Nie omieszkaliśmy popróbować się na tym promie, i jeśli za pierwszym razem serce drżało z przerażenia tak każda kolejna podróż stawała się dla nas coraz bardziej normalna. Ani razu nie widzieliśmy jednak żadnego „Białasa” na promie. Strach i fascynacja to mieszanka do przeżycia tylko na promie Likoni-Mombasa.