Przekraczamy bramę Parku Masai Mara. Przed nami rozpościerają się bezkresne połacie sawanny porośnięte gdzieniegdzie skupiskami drzew lub też samotnie królującym drzewem z rozpostartą w stronę nieba spłaszczoną koroną. Przejeżdżamy może niecały kilometr i spotykamy zaraz przy drodze stado antylop, zebry ,majestatycznie kroczące żyrafy. Przechodzą tuż przed maską samochodu i oddalają się wolnym krokiem nie zwracając najmniejszej uwagi na nasze wyrazy zachwytu. Jadąc dalej widzimy po obu stronach drogi pasące się stada bawołów. Spotykamy również samego Króla Lwa i w dodatku mamy okazję poobserwować jego zaloty, kilka sekund uniesienia i (nie)zasłużony odpoczynek?! Nie uda mi się dobrze opisać jakie wrażenie robią grupy lwów w swych codziennych czynnościach zaledwie kilka metrów od nas. I aż trudna do uwierzenia jest bliskość z jakiej możemy je podziwiać. Zwierzęta z reguły nie reagują na widok czy dźwięk samochodu. Niesamowity jest spokój i harmonia tego świata, mimo obecności lwów czy gepardów nie wyczuwa się strachu, ani zagrożenia, a gazele pasą się tuż obok jakby świadome bezsilności wobec losu.
Opuszczamy park i udajemy się do naszej bazy mieszczącej się zaraz przy granicy parku. Jest to kemping z dwuosobowymi namiotami. Nie jest on jakoś bardzo ogrodzony, więc praktycznie każdy mieszkaniec sawanny mógłby chyba tam zawitać, dlatego też przez całą noc stoją na straży Masajowie.